Kolejny tydzień obserwowania siebie w ramach kolejnej istotnej dyscypliny. Wydawałoby się tak oczywistej, że trudno o większy banał. Wszyscy się uczą delegowania. Podstawowa umiejętność managera, przedsiębiorcy. Niby dla mnie nic nowego, wszystko wiem, ale przyglądanie się bliżej samemu tematowi delegowania jest bardzo ciekawe. Nie tylko ze względu na efektywne zarządzanie czasem, ale i rozwój osobisty jako taki.
Po pierwsze dyscyplina rozszerzyła mi się do “delegowanie i angażowanie”. Dlaczego tak? Bo spojrzałem na kwestię delegowania trochę szerzej. Nie tylko do podwładnych, tylko też do partnerów, dostawców, klientów. Tutaj też można rozsądnie delegować część zadań, choćby zlecając je :). Jest jednak ważniejszy powód. Samo zdelegowanie czegoś nie oznacza, że ktoś się zaangażuje w to, co oddaliście. Stąd moje zwracanie uwagi na delegowanie z zaangażowaniem.
Postanowiłem podejść do tej dyscypliny tak hardcore’owo jak się da i zobaczyć, gdzie są moje ograniczenia. Niektóre wnioski są bardzo ciekawe.
-
Zmienia się myślenie.
Przez długi czas prowadzenia działalności bardzo dużo zadań spoczywało na mnie. Miałem opór przed zleceniem tego komuś, bo “jak to, ktoś zrobi to lepiej ode mnie”? To jeden z takich podstawowych błędów, praktycznie szkolnych, natomiast zasada coachingowa “dzisiejszy problem jest wczorajszym rozwiązaniem” idealnie się sprawdza. “Wczoraj” działanie samodzielnie i robienie nowych rzeczy było jedynym rozwiązaniem. Dziś gdy coś robię od razu zastanawiam się jak to zrobić tak, żeby ktoś mógł to powtórzyć i wykonać za mnie
-
Otwierają się możliwości.
Co za problem, żeby Bill Gates dla mnie pracował? Jeżeli znajdę sposób, żeby go ściągnąć na seminarium, na którym powie kilka zdań to ja wymagam, nie? :).To a propos pracy z najlepszymi. To nie ja muszę być najlepszy we wszystkim. Ja po prostu musze zebrać zespół najlepszych! To znowu całkiem inny sposób myślenia. Szybciej, sprawniej, z dźwignią. Oczywiste? No pewnie, że tak! Pytanie, w jaki sposób działamy na co dzień. Czy realizując swoje pomysły dłubiesz je sam, czy szukasz zespołu gwiazd?
-
Mistrzostwo rzeczy oczywistych.
Jestem fanatykiem prostych zasad. W tym roku postanowiłem już nic nie wymyślać, tylko skorzystać z gotowych narzędzi i zasad. Niby proste zdelegować zadania. Ale na nowo dotarło do mnie jak ważne jest: określić czego oczekuję, przełożyć to na cele zależne od osoby, która to dostaje i ustalić dla nich konkretne miary. Inaczej to od czapy jest! Nie jesteś w stanie sprawdzić co zostało zrobione, a co nie! A największy problem zawsze dotyczy pytania “czego ja właściwie chcę?”. Nawet jeżeli nie masz w tym momencie nikogo, do kogo możesz zdelegować zadania to ćwicz precyzowanie swoich oczekiwań. Bo dzięki temu łatwiej będziesz zarządzać sobą, a w przyszłości łatwiej ogarniesz zespół. Zawsze pytaj siebie: co chcę osiągnąć? Po czym poznam, że to osiągnąłem?
-
Delegowanie to zaufanie.
Ty ufasz, że ktoś wykona dobrze zadanie. Z drugiej strony osoba, która to robi powinna ufać, że dostaje rzeczy ważne. Jak to nie działa to znaczy, że coś jest nie tak. Panuję nad sobą dużo lepiej niż wcześniej a propos generowanie wrzutek. Tzn. robię ich mniej, taką mam przynajmniej nadzieję, i staram się myśleć 3 razy zanim coś zlecę do robienia. To po to, żeby mieć później czas na sprawdzenie dostarczonej pracy. Ktoś mnie spytał na szkoleniu “czy to kontrolowanie to nie jest okazanie braku zaufania?”. Zaskoczyło mnie to. Bo nigdy tak nie pomyślałem. Myślę, że brak kontroli to brak szacunku dla wykonanej przez kogoś pracy. Jeżeli nie masz czasu na sprawdzenie, czy dostałeś to, czego oczekiwałeś, to znaczy, że nie było to aż takie ważne.
-
Delegowanie to coś więcej niż zlecanie zadań!
To tworzenie dźwigni na twoim czasie. To ukierunkowanie energii kilku osób na jednym celu. To stworzenie “wiązki lasera” na osiągnięciu zadania. Jest tylko mały haczyk: trzeba być do tego gotowym. A nie jest się, jeżeli samemu nie wie się czego się chce. Wtedy wszystko się rozjeżdża.
Muszę przyznać, że tydzień z delegowaniem mnie zaskoczył pod kątem przemyśleń. Bardzo pozytywnie. Dzięki skupieniu się na tym, żeby przekazywać więcej pracy innym odkryłem multum możliwości “sklonowania siebie” i wyostrzyłem skupienia na tworzeniu jasnych celów i zasad pracy. Dzięki temu wszystko zaczyna do siebie coraz lepiej pasować. Gdy czytam to, co napisałem mam wrażenie, jakby to był tekst na poziomie podstawowym dla managerów, którzy zostają nimi po raz pierwszy. Mam jednak nieodparte wrażenie, że sporo z tych przemyśleń podzieli ze mną wiele osób ze sporym doświadczeniem w zarządzaniu zespołami. Czasem powrót do podstaw daje naprawdę dużo.
Wnioski końcowe? Podejście z dyscyplinami jest super, bo pozwala mi mocno koncentrować się na jednej ważnej rzeczy, ale jednocześnie te już przerobione do mnie wracają i pilnuję kluczowych wniosków, ze wszystkich przerobionych do tej pory dyscyplin: dotrzymywania obietnic, entuzjazmu, delegowania. To naprawdę fajne, samodzielny coaching i mentoring w jednym ;). Co do delegowania i angażowania: nie ma innej drogi na osiągnięcie twoich celów. Mit samotnego wynalazcy, który w zaciszu garażu wymyśla coś, co zmienia świat to bzdura. Nic wielkiego nie powstało bez zespołu. Chociaż historie o samotnych bohaterach sprzedają się lepiej.