Jeżeli nie jesteś zawodnikiem, który walczy o miejsce na podium lub na pozycji, która pozwala Ci uzyskać punkty zbierane do zdobycia jakiegoś pucharu to start w jakichkolwiek zawodach wydaje się nie mieć większego sensu. A mimo tego 23 marca w Warszawie w półmaratonie biegło ponad 10 tys. ludzi. Statystyki pokazały, że to największy bieg uliczny w Polsce. Dla mnie to nie jeden, tylko 10 tys. biegów.
Ukończyłem półmaraton z czasem netto (od przekroczenia linii startu do mety) 1:58:28. I jestem z siebie dumny. Gdy kilka lat temu zaczynałem biegać poziomem, na którym mi zależało było przebiegnięcie ciągiem 5km. Udało mi się to z czasem ok. 36 minut. Na początku 2012 roku byłem w stanie przebiec 7,5 km. We wrześniu 2012 pokonałem 30 km metodą Galloway’a (marszobieg 4 minuty biegu, 1 minuta marszu). Teraz pękła jeszcze jedna bariera. I to bynajmniej nie fizyczna.
Gdy nie walczysz o miejsce na podium to masz jakiś inny powód, dla którego decydujesz się na taki wysiłek. Nie piszę ekstremalny, bo skoro wiem, że to zrobiłem, to przecież to jest proste ;). Tak naprawdę to wcale nie było proste. Po to napisałem w skrócie moją historię dochodzenia do tego wyniku, żeby złapać perspektywę. To nie dzieje się z dnia na dzień. To proces. Na pewno można go przyspieszyć, każdy jednak ma swój powód, każdy ma swoje tempo.
Rozglądając się na starcie widzisz 10 tys. ludzi. Ale to nie jest jeden bieg. To jest jedno miejsce, w którym spotyka się te 10 tys. powodów. Ale jednocześnie każdy jest sam ze swoimi motywacjami. Ktoś chce przebyć dystans w ogóle, kto inny chce pobić życiowy rekord. I nawet jeżeli ten życiowy rekord to 2 godziny, a pobije go o kilka sekund lub minut to mamy jednego z 10 tys. zwycięzców. Bieg jest pretekstem do tego, żeby się sprawdzić, postawić sobie wyzwanie, przekonać na ile Cię stać i można wymieniać i wymieniać.
Bieg w tym przypadku jest jak życie. Każdy z nas ma swoje powody, każdy nas ma swój cel, chociaż z zewnątrz możemy wyglądać podobnie i podążać w podobną stronę. Bardzo dużo dzieje się w głowie. To, czy wogóle wystartować. To, czy zrealizować cel minimum, czy przycisnąć się na maxa. To, czy zrealizujesz plan. To takie wyzwanie życiowe w miniaturze. I jest w stanie bardzo wiele Ci o Tobie powiedzieć, jeżeli będziesz słuchać.
Kilka wniosków na szybko, nie wyczerpują tematu zdecydowanie:
- Jesteś w stanie osiągnąć więcej niż Ci się wydaje – okazuje się, że moim przypadku głowa nie nadąża za ciałem. Gdyby nie Bartek, mój trener, to dalej bym truchtał w tempie 8,5 km/h i cieszył się, że moje kolana są ok. Warto sprawdzać się co jakiś czas dając z siebie maksa, żeby wiedzieć na jakim poziomie jesteś. I to nie tylko fizycznie, ale też mentalnie!!! Niektórym udaje się przegapić moment, kiedy dorośli, albo zdobyli już unikalne doświadczenie zawodowe, bo cały czas myślą sobie “muszę się rozwijać, a potem się zobaczy”.
- Nie chodzi o wyższość umysłu nad materią, tylko ich harmonię. Ustawianie sobie wewnętrznego konfliktu na zasadzie “zmuszę moje ciało do wysiłku i zapanuję nad nim” jest bez sensu. W końcu gracie w jednej drużynie ;). Rozwój jednego pomaga w rozwoju drugiego. Unikaj takich durnych konfliktów ze sobą.
- Jeżeli coś Cię nawet trochę uwiera, to zajmij się tym. Okazuje się, że kondycyjnie zniosłem ten bieg bardzo spokojnie. Szybka regeneracja. Największy problem spowodował element, którego nie przewidziałem. Ponieważ był mróz, to biegłem w moim zimowym wdzianku, czyli obcisłych spodniach. Nie biegałem w nim aż takich dystansów. Dzień przed zrobiłem 5km i wszystko było ok. W godzinę po 21 km poczułem, że otarcia wewnętrznej strony uda potrafią być bolesne ;). Jak w życiu. Coś,co nie przeszkadza Ci przy małym wysiłku, odezwie się przy większym. Jeżeli teraz czujesz, że coś w życiu Cię odrobinę uwiera i nic z tym nie zrobisz, to w przypadku dużego wyzwania urośnie to do rangi ogromnego problemu. Warto zadbać o dopasowanie sobie dobrze życia już teraz. Kto wie, kiedy nadejdzie wyzwanie.
Najważniejsza rzecz na koniec.
Sukcesu nigdy nie osiągasz sam. Na sukces pracuje zespół. W moim przypadku to bezpośrednio niewielka ekipa bezpośrednio, ale cholernie ważna: mój trener Bartek, który ustalił mi plan i wbijał mi w głowę, że dam radę. Franz, podolog, który dopasował mi wkładki do butów, dzięki, którym kolana funkcjonują jak powinny. Patrząc szerzej to producenci sprzętu, którego używam. Nie byłoby mojego sukcesu, gdyby nie wiedza, doświadczenie i praca tych ludzi. I to chyb najważniejszy wniosek i wyraźna zmiana optyki. Chcesz coś osiągnąć to zapomnij o micie jedno-osobowej armii i samotnego wilka. Naucz się korzystać z pomocy innych.
Sport zmienia optykę. Bardzo pomaga w zrozumieniu siebie, zasad rządzących życiem, a to wszystko można przełożyć na biznes. Jeżeli uprawiasz jakiś sport podziel się swoimi doświadczeniami. Co dzięki niemu zyskujesz? A może coś tracisz?