Przestaję wierzyć w naukę na cudzych błędach. To po prostu nie działa. Poza ewidentnymi przykładami, typu powstrzymywanie głową pędzącego samochodu, czy skakanie z samolotu bez spadochronu to zdaje się nie działa. Przynajmniej na mnie. Dopóki sam nie popełnię błędu to go nie zrozumiem. Tak jest też z problemem typowym dla projektów, ale też dla życia „ciągłym zmienianiem”. Niby to dobre, a tak naprawdę powstrzymuje rozwój. Dlaczego?
Zacznijmy od początku
Zaczynasz coś nowego. Wiesz mniej więcej jaki efekt chcesz uzyskać, ale nie do końca wiesz jak. Weźmy na tapetę stworzenie strony internetowej, bloga, czy czegoś w tym stylu. Chcesz uruchomić to coś. Masz jakąś wizję na początku. Lepszą lub gorszą i zaczynasz działać. Na początku jesteś przekonany, że to będzie prosta robota, bo to tylko kilka stron, nie za dużo „fikuśnych” gadżetów. Coś prostego ma być. A później dzieje się coś dziwnego…
Każdy projekt puchnie
Pojawiają się zmiany. Nie wiadomo skąd. Bo nagle wydaje Ci się, że ten krój czcionki nie jest najlepszy, trzeba wybrać inny. Jak już zmienisz to kolory jakby nie pasowały, a jak kolory zmieniłeś, to zdjęcie ze strony głównej nie pasuje do kolorów. Jak to zmienisz to zainspiruje Cię do tego, że trzeba mieć inną kategorię w menu i trzeba to wywrócić i zrobić od nowa. Wtedy dowiesz się, że można robić pop-up’y, które robią jeszcze większe wow. No a na pewno nie potrzebujesz sklepu?
Skąd to się bierze
Przecież na początku nie wiedziałeś za dużo o tym, czego chcesz. Zadowalało Cię to, co napisałeś na kartce. A później nagle się okazuje, że to nie wystarcza. Dlaczego? Uważam, że główna przyczyna jest jedna
Odwlekanie ze strachu – obawiamy się odrzucenia. Nie chcemy dać czegoś, jeśli się obawiamy, że nie spełni oczekiwań innych. To, że naszych nie spełnia to innych pewnie też nie. A ponieważ my wiemy, że czegoś brakuje, to inni na pewnie też to wiedzą. Jak wiedza to nas skrytykują. To musimy dodać i …. Wtedy orientujemy się, że czegoś brakuje, a to oznacza, że nie spełnia naszych oczekiwań… i tak powtarzaj do czasu aż skończy się kasa, czas, albo cierpliwość ludzi wokół ;)
Konfrontowanie rozwiązania ze światem jest tym, gdzie dostaniemy ocenę. Wróć. Nie ocenę. Dostaniemy jakąś informację jaka zadziałało to, co zrobiliśmy.
- „A jak nie zadziała?” ktoś spyta. To lepiej mieć tę odpowiedź wcześniej, czy później?
- „Nie ma sensu oddawać niedopracowanego!” powie ktoś inny. A czy czasem definicja dopracowanego nie zmieniła się w trakcie pracy nad dopracowaniem? ;)
- „Ale my wiemy, że to jest słabe!” zaoponuje jeszcze ktoś. A pytaliście osób, dla których to robicie, jakie jest dla nich?
- „Ale oni nam nie powiedzą!” dobije ktoś na koniec. To jak nie powiedzą wam teraz, to na jakiej podstawie twierdzisz, że powiedzą za jakiś czas?
- „Będziemy lepiej przygotowani!” padnie argument! Ale do czego tak naprawdę?
To taki dialog, który dzieje się na co dzień w wielu zespołach, w wielu firmach i wielu głowach. Chociaż, czy ja wiem. Może tylko ja tak mam.
Moja rada
Deadline is deadline. Zrób, sprawdź, wyciągnij wnioski, działaj zgodnie z wnioskami i powtarzaj tak długo aż będzie rezultat. Mniej zmian na widzimisię, więcej zmian po realnym odzewie do klientów.
A teraz przestaję myśleć tylko działam, bo już zacząłem kombinować co zmienić w moim aktualnym nowym projekcie, bo co „jeżeli to nie zadziała?” ;). Gdy pojawi się wam chęć zmiany to zadaj sobie pytanie „Czy to zmiana, bo wiemy, że tak trzeba, czy nam się wydaje?” i wszystko będzie jasne.
Znowu w sedno:)
Dziękuję. Taka robota :). Najłatwiej się pisze, gdy można zaobserwować te mechanizmy też na sobie.
To ja przewrotnie zapytam tak:
Czy przypadkiem nie z takiego podejścia bierze się ta coraz bardziej osaczająca nas bylejakość?
Może tą metodę stosuje coraz więcej producentów i usługodawców. Zrobimy coś na szybko i spróbujemy sprzedać.
Jak się uda to będzie kasa, a jak klient się oburzy to wtedy będziemy poprawiać. Przecież zamawiający odbierając towar czy usługę nie
musi się znać na tym jak ona powinna prawidłowo wyglądać czy działać. Często dowiaduje się tego dopiero gdy zacznie z niej
korzystać. Jeśli nie jest totalnie bezużyteczna to się z nią męczy łatając braki prowizorkami we własnym zakresie lub uzupełniając dodatkowo
płatnymi produktami lub usługami. Jeśli będzie miał pecha to nigdy się nie dowie, że może być lepiej i nadal będzie się tak męczył. Ba, pewnie nawet będzie polecał swojego dostawcę.
Tak wiem, że to czarnowidztwo. Jestem (trochę już stępionym) perfekcjonistą. Ale moje doświadczenia są takie, że jak się czegoś od razu nie zrobi dobrze to to wróci. Wróci najczęściej w najmniej odpowiednim momencie gdy cała firma jest w ferworze walki z kolejnym ważnym projektem. Najczęściej te zwrotki/wrzutki mają status “ogień w stodole” i trzeba je zrobić na przedwczoraj rano.
Bardzo dobry punkt i słuszna uwaga. Sam często mam dylematy tego typu. I co więcej robienie czegoś wg. amerykańskiej metody ‘zrób cokolwiek i zobacz jaka działa’ odbiło mi się czkawką i tak nie robię. Z kolei perfekcjonizm zabił mi sporo pomysłów, które nie miały szansy, żeby mieć czas aby dojrzeć i być dopracowane.
Znalezienie tego balansu jest trudne, ale możliwe. Trochę bazując na strategii Walta Disneya.
1. Być bardzo precyzyjnym do celu jaki chcesz osiągnąć – Wizja końca jest bardzo ważna. Nie muszą wiedzieć jak to zrobić
2. Ruszyć maszynę i zobaczyć, co da się zrobić i co chcemy osiągnąć
3. Po takim cyklu sprawdzić – czy ja się pod tym chcę podpisać? Na jakich warunkach
Bo fair jest powiedzieć ludziom “testujemy – dajcie znać co i jak”, a nie fair “mamy zajebiście dopracowaną gumę do bungee – skaczcie”, a później powiedzieć “sora, za długa” ;).
Co wg. mnie jest ważne:
– Transparentność
– Otwarte intencje
– Uczciwość
Czy to mierzalne? Nie wiem, ale wydaje się sprawdzać, chociaż to trudna droga :(.
Pozdrowienia dla perfekcjonisty od byłego perfekcjonisty ;)
MK